Kajakowe Eldorado

Archiwum imprez | 2008 | 2. XI Nadbałtycka Wiosna | Relacja

„XI NADBAŁTYCKA WIOSNA”

ESTONIA

2.

Rzeka Vōhandu od jeziora Tamula w Vōru do Pejpusa

17 25.05.2008

prowadzący: Jan Kramek

Część rekonesansowa

Cała trasa.

 

Continuum excursu rzeką Võhandu

AD 2008 uczyniona

w północnych Inflanciech

do Jezior Czudzkich uchodzącą

 

Udatnie spisana przez

Adalbertusa

Civitas Radomiensis 2008

Podstawowy tekst jest autorstwa Wojciecha Federowicza (W.F.).

Został uzupełniony koniecznymi (np. zwielokrotnienie wątku narracyjnego) lub namolnymi wtrętami przez Jana Kramka (J.K.) za zgodą rzeczonego Adalbertusa – niech wszyscy potomni i współplemieńcy w Civitas Radomiensis (i nie tylko) będą mu po wsze czasy wdzięczni.

16 maja, piątek

Parking przy cud-urody dworcu PKP Warszawa Zachodnia żegnamy o godz. 19. Szybki przejazd przez stolicę do Bronisz, gdzie ładujemy kajaki na przyczepkę i skąd odjeżdżamy o godz. 21. Przez Wyszków przemieszczamy się pod Suwałki, gdzie w knajpie posilamy się przed dalszą jazdą i próbujemy, niestety bezskutecznie, zakupić korony estońskie. Takaż posucha walutowa panuje również w kantorze na granicy litewskiej. Przez Litwę przejeżdżamy jak zwykle nocą, a ponieważ droga jest nam dobrze znana, więc próbuję choć na chwilę zasnąć.

17 maja, sobota

Na Łotwie zatrzymujemy się w Bausce na placyku przy markecie Maxim. Okazuje się, że kilka osób nie pojechało na spływ, ale inni mają dla nich wykupione wcześniej korony estońskie, więc dokonuję zakupu niewielkiej sumy owej waluty. Po zaopatrzeniu się w niezbędne składniki diety w markecie, ruszamy dalej.

Wjeżdżamy do Estonii, na granicy nie ma żadnej kontroli, ani śladu celników. Pojawiają się wzgórza, krajobraz wyraźnie robi się ciekawszy. Mijamy Haanję i najwyższe w Estonii wzgórze Suur Munamägi, kierujemy się w kierunku Võru. Objeżdżamy jezioro Tamula i lądujemy w znanym nam już miejscu na półwyspie Roosisaare. Byliśmy tu 3 lata wcześniej podczas pamiętnego spływu górnym odcinkiem rzeki Võhandu. Negocjujemy z właścicielami posesji cenę za nocleg, uzgadniamy opłatę 40 koron od osoby za noc i rozbijamy się na pięknie wykoszonej łączce nad jeziorem.

Po rozbiciu namiotów postanowiliśmy się przejść do miasta. Ruszamy więc przez wiszący mostek nad odpływem rzeki i kanału i szwendamy się po znanym nam już sennym Võru. Miasteczko niewielkie, więc i zwiedzanie krótkie. Zachodzimy do ładnie urządzonej w stylu rustykalnym knajpy na zupę soliankę. Zaczyna się intensywna ulewa, wszędzie płyną potoki wody, ciekawe jak też maja się teraz nasze namioty. Po chwili zaczyna padać grad, jakby deszczu było mało. Wracamy pomiędzy kolejnymi opadami, okazuje się, że namiot jako tako wytrzymał próbę wody, choć w niektórych miejscach są przecieki. Zasypiamy, a do snu kołysze nas drobny deszczyk.

{Nie wszyscy mieli tyle szczęścia albo przezorności. Niżej rozstawione namioty zostały podtopione i ich mieszkańcy musieli się przenosić na wyżej położony teren.} (J.K.)

 

18 maja, niedziela

Od rana deszcz nie daje za wygraną i sobie kapie i kapie. Niebo zaniosło się chmurami, chyba nic nie wyjdzie z rozpoczęcia spływu w dniu dzisiejszym. Czekamy długo, ale w końcu o godz. 11 pada hasło: wszyscy chętni na pokład autokaru – jedziemy do Tartu (Dorpatu). Nie jest stąd blisko, ok. 75 km, więc z godzinę się jedzie. Parkujemy w centrum na parkingu przy moście nad rzeką Emajõgi i ruszamy w dowolnie wybranych konfiguracjach osobowych na zwiedzanie miasta.

{Kilka osób, które cztery lata wcześniej gruntownie zwiedzały Tartu w czasie pierwszego spływu w Estonii, pozostało na biwaku grzejąc członki przy zadaszonym kominku, a wnętrzności istną ambrozją. Milutko było.} (J.K.)

A jest tu co zwiedzać. Zaczynamy od lekko pochyłego placu, gdzie stoi stary zadbany budynek ratusza. Potem wąskimi uliczkami wspinamy się na wzgórze zamkowe, gdzie co rusz natykamy się na pomniki, tablice pamiątkowe poświęcone zacnym mieszkańcom i dobroczyńcom grodu. Bardzo ciekawie prezentuje się starówka z wysokiej kładki dla pieszych przerzuconej ze wzgórza zamkowego na wzgórze katedralne. Tartu jest miastem położonym na kilku wyniosłościach, więc takie łażenie bez celu nie nuży. Poza tym jest tu bardzo dużo roślinności, dzięki czemu chyba nawet w upał jest czym oddychać. Widzimy wiele budynków należących do tutejszego znanego kiedyś i cenionego w Rosji carskiej uniwersytetu, obchodzimy obserwatorium astronomiczne i docieramy do ruin katedry. Robi spore wrażenie pomimo, a właśnie może dzięki temu, że jest ogromną ruiną. Później okazało się, że można po schodach wejść na wyższy poziom świątyni i spojrzeć na świat z góry. Zgapiliśmy się. Nasza strata.

 

Dorpat (łac. Tarbatum, est. Tartu, ros. Jurjew)

Miasto w Inflantach, nad rzeką Emą (Embach), na zachód od jeziora Pejpus. Dawne Osiedle Estów zajęte (1030) przez księcia kijowskiego Jarosława Mądrego, a póżniej zdobyte (1215) przez Zakon Kawalerów Mieczowych. Dorpat był siedzibą biskupstwa katolickiego od 1224 do drugiej połowy XVI wieku, gdy miejscowi biskupi przyjęli - wzorem Krzyżaków luteranizm.

Gdy syn księcia nowogrodzkiego Aleksandra Newskiego - Dymitr zdobył Dorpat (1262), sprzymierzony z nim książę litewski Trojnat przeprowadził wyprawę na sprzymierzone z Krzyżakami Mazowsze, zdobył jego stolicę - Płock, paląc zamek i wywożąc do Nowogrodu słynne drzwi z płockiej katedry.

Dorpat był za czasów Zakonu Kawalerów Mieczowych siedzibą biskupa katolickiego, a po sekularyzacji (1561) Inflant i przyłączeniu do Rzeczpospolitej - luterańskiego.

Po przyłączeniu się Inflant (1561) do Rzeczpospolitej Dorpat znalazł się w jej granicach. Rychło jednak padł ofiarą najeźdźców. Po Rosji, do wojen o Inflanty wmieszały się Szwecja, Dania sprzymierzając się na przemian z Moskwą i Rzeczpospolitą. Po pokoju szwedzko-duńskim w Szczecinie (1570) Rosja zagarnęła Dorpat, odzyskany przez Rzeczpospolitą (1582) po wojnach Stefana Batorego z Moskwą i oblężeniu Pskowa.

Konstytucją (1582) Batory podzielił Inflanty na trzy prezydya, które za Zygmunta III nazwano (1598) województwami. Stolica jednego (dorpackiego, zwanego też derpskim) z nich został Dorpat.

Ponieważ Dorpat w czasie wojen zupełnemu uległ zniszczeniu, Batory polecił kanclerzowi, Janowi Zamoyskiemu "opatrzenie porządku" w mieście i okolicach, nadając mu starostwo Dorpackie.

Nadanie potwierdził Zygmunt III (1588) za zasługi Zamoyskiego w czasie bezkrólewia. Własnością hetmana i kanclerza został zamek i miasto Dorpat w Inflantach, z ekonomią i prawem do kaduków.

Z tego to czasu miały pochodzić "w okolicy Dorpatu często napotykane, portrety Jana Zamoyskiego", którego imię, jak pisał w XIX w. Zygmunt Gloger "u mieszkańców tamtejszych dotąd jeszcze w wielkiem jest poszanowaniu".

16 listopada 1602 r polskie wojska pokonały pod Dorpatem wojska szwedzkie. Ostatecznie miasto zostało odzyskane w 1603 roku. Jan Karol Chodkiewicz zdobył wówczas zamek dorpacki, broniony przez 2 tys. Szwedów, mając zaledwie 800 żołnierzy

W 1625 r. Gustaw Adolf II zaczął działania przeciw Rzeczpospolitej od zajęcia miasta i portu w Dorpacie. Szwecja pozostała włodarzem miasta przez najbliższe stulecie.

Zgodnie ze starą tradycją utrata Inflant nie przeszkadzała polskich monarchom w nadawaniu tamtejszych godności kolejnym magnatom. I tak Magnus Ernst z zasłużonego także dla Rzeczpospolitej rodu Denhof (von Dönhoff) został mianowany (1669) przez króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego wojewodą Parnawskiego oraz starostą Dorpat i Oberpahlen (est. Põltsamaa). Denhof nabył wkrótce posiadłość Friedrichstein koło Królewca w dolinie Pregoły - stałą siedzibę rodu von Dönhoff na następne 300 lat.

Podczas II wojny północnej Dorpat został zajęty przez Rosję (1704), a ostatecznie przypadł jej (1721) na mocy pokoju w Nystad.

Pod koniec XVI w., za rządów Rzeczpospolitej założono w Dorpacie kolegium jezuickie, w którym kaznodzieją bywał ks. Piotr Skarga. W murach dawnego kolegium powstała dekretem króla szwedzkiego Gustawa Adolfa II - Academia Dorpatensis (1632) (Academia Gustaviana). Działający do dziś uniwersytet w Tartu (Dorpat) to najstarszy po Uppsali uniwersytet Europy Północnej.

W czasach świetności uczelni w XIX w., kształciło się tu ponad 2300 studentów z Polski, co stanowiło blisko 10 proc. ogółu studentów. Polacy od początku powstania należeli do czołówki intelektualnej uniwersytetu.

Wśród wywodzących się z Tartu 20 wybitnych profesorów medycyny znajdował się Tytus Chałubiński - sława lekarzy polskich XIX wieku. Ojciec Zakopanego, propagator walorów uzdrowiskowych i turystycznych Tatr, ukończył tam studia z zakresu botaniki. Dorpatczykiem był również Tadeusz Dembowski - chirurg ortopeda, działacz społeczny i patriota.

W 1886 r. podanie o przyjęcie na drugi rok studiów Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu w Dorpacie złożył student Józef Piłsudski. Przyszły Naczelnik Państwa miał za sobą pierwszy rok studiów lekarskich w Charkowie. Prośbę o zmianę uczelni rozpatrzono odmownie. Wkrótce Piłsudski otrzymał pięcioletni wyrok zsyłający go na Syberię i na trwałe pożegnał się z medycyną.

Wśród wyróżniających się humanistów należy wymienić najbardziej znanego polskiego filozofa początków XX w. - Wincenta Lutosławskiego, który stworzył własny system filozoficzny, określany jako mesjanizm spirytualistyczno-narodowy.

Na trwałe w kartach uczelni zapisał się jej słuchacz, językoznawca, twórca szkoły kazańskiej, Jan Niecisław Ignacy Baudouin de Curtenay, badacz języków słowiańskich, który walczył o równouprawnienie narodów bałtyckich i ich języków, kandydat na prezydenta II Rzeczpospolitej.

Z Dorpatem związany był także mąż stanu Władysław Raczkiewicz. Działał w studenckim ruchu niepodległościowym. Był jednym z organizatorów i przewodniczących Polskiego Naczelnego Komitetu Wojskowego w Rosji i Związku Wojskowych Polaków. Już na emigracji 27 września 1939 r. został ostatnim prezydentem II Rzeczpospolitej.

Uczyli się tutaj Józef Weyssenhoff, Władysław Sołtan, Antoni Natanson, Konstanty Skirmunt, Ryszard Manteuffel.

Polscy akademicy byli wprawni w sporządzaniu własnych trunków. Hurtowo pędzili "karboniewiczsznaps" - mieszankę różnej maści likierów i wódki, której wynalazcą był Michał Karboniewicz. Student ów opatentował również "turka": kieliszek araku, żółtko i likier różany, który zwalał z nóg nawet najbardziej wytrwałych. Nic dziwnego, że Polacy mieli opinię hulaków i lekkoduchów. Nieraz wypicie "turka" kończyło się zabawą w Wilhelma Tella (odnotowano przypadek ze skutkiem śmiertelnym).

Zdarzyło się, że jeden ze studentów o arystokratycznym pochodzeniu wjechał na pożyczonym koniu do swojego mieszkania na drugim piętrze. Koń odmówił posłuszeństwa i musiał przenocować na zniesionym sianie. Rankiem zejść już nie chciał i musiano rozbierać drewniany budynek przy Ritterstrasse, aby spuścić spętane zwierzę z powrotem na ulicę.

Miasto było miejscem powstawania pierwszej polskiej korporacji studenckiej. Najstarsza polska korporacja "Polonia" powstała (1828) roku w Dorpacie. Jej założycielami były niedobitki Związku Filaretów. Warszawie i w Wilnie powstawały w owym czasie tajne samokształceniowe związki studenckie (Związek Przyjaciół "Panta Koina", Towarzystwo Filomatów) z rozsławionym przez Adama Mickiewicza Związkiem Filaretów - "Przyjaciół Cnoty" na czele.

Nowo powstała organizacja studencka "wzięła na siebie niemal obowiązek przyjmowania w swe szeregi wszystkich przybywających z obszarów dawnej Rzeczypospolitej, bez względu na ich narodowość, religię, czy przynależność stanową. Wszystkich tych których łączyła nazwa Polonia, których łączyła pamięć o utraconym państwie - państwie, które było Rzeczpospolitą wielu narodów, których łączyła nadzieja na odzyskanie tego państwa i którzy gotowi byli czynić wiele, by to państwo odzyskać".

W latach 1893-1919 miasto Rosjanie nazywali Jurjew. Tartu/Dorpat odegrał podstawową rolę w kształtowaniu się estońskiego ruchu narodowego. Po odzyskaniu niepodległości przez Estonię w 1918 Tartu (Dorpat) - było drugim co do wielkości miastem młodego państwa. W 1920 podpisano tu układ pokojowy między Rosją Sowiecką, a Estonią (2 lutego) i Finlandią (14 października). Nieliczna wówczas Polonia (według spisu z 1934 ponad 1,5 tysiąca Polaków) była piątą co do wielkości mniejszością narodową w Estonii. W mieście powstała pierwsza organizacja polonijna w Estonii - Zwiazek Narodowy Polaków "Jutrzenka" (1929)

Po 50-letnich rządach sowieckich (1940-1991) powróciło do wolnej Estonii, gdzie uznawane jest za centrum intelektualne kraju.

(źródło: www.rzeczpospolita.com)

 

Po raz kolejny mam okazję zapoznać się ze zwyczajem powszechnym w krajach nadbałtyckich, polegającym na zamykaniu na balustradach i metalowych poręczach przez młode pary kłódek z wygrawerowanymi imionami i datami. Bardzo sympatyczny zwyczaj. Ciekawa byłaby statystyka mówiąca, ilu parom pomimo zapięcia tych kłódek się nie udało jednak być ze sobą. Schodzimy alejkami do centrum, bez celu spacerujemy krętymi uliczkami, częstym widokiem są stare drewniane domy parterowe lub z mansardą. Wstępujemy do muzeum wnętrz, w niewielkim domku można zapoznać się z wyglądem mieszkania mieszczańskiego sprzed 150 lat. Taki trochę inny, a jednak znajomy świat. Jeszcze mamy chwilę radości przechadzając się alejkami niezwykle interesującego i położonego na pagórkach ogrodu botanicznego. Amfiteatralnie położne tarasy z kolorową roślinnością, staw z japońskim mostkiem i wiele rzeźb figuralnych postawionych na trawnikach robi duże wrażenie. Wracamy do naszego obozowiska, przestało padać, więc idę na spacer późnym wieczorem. Pięknie oświetlona kładka na dróżce prowadzącej do Võru jest wdzięcznym obiektem do fotografowania. Liczymy, że jutro zaczniemy przygodę z wodą, kajakiem i przyrodą.

 

19 maja, poniedziałek

No, nie jest źle – pogoda zachęca do rozpoczęcia spływu. Zwijamy biwak, kajaki na wodę i można płynąć. Najpierw wokół trzcin porastających nasz półwysep, potem pod kładką pieszo-rowerową i kierujemy się odpływem z jeziora do właściwej rzeki Võhandu. Rzeka szeroka, pamiętam ją sprzed kilku lat. Płyniemy sobie niespiesznie, niebo niekoniecznie bezchmurne, ale na deszcz się nie zanosi. Mijamy most w Kaapa, tuż za nim na lewym brzegu chwila odpoczynku.

Pojawiają się na brzegu drzewa, przepływamy pod kolejnymi mostkami. Rzeka malowniczo się wije i pomimo kilku godzin machania łapkami, nie wydaje się, abyśmy bardzo oddalili się od Võru. Lądujemy na lewym brzegu, gdzie na płaskiej łączce przy szutrowej drodze rozstawiamy namioty i bierzemy się za gotowanie obiadu. Okazuje się, że wylądowaliśmy przy jazie obok nieczynnego młyna Paidra.

{Jedną przenoskę będziemy mieli z głowy i szum wody będzie nas kołysał do snu.} (J.K.)

W pobliżu naszego biwaku, (66,5 km rzeki) nad prawym urwistym brzegiem Võhandu, gdzie rzeka zbliża się do drogi nr 65 (współrzędne geograficzne 57°55′23.82″N 27°10′51.29″E / 57.9232833, 27.1809139), znajduje się kamień pamiątkowy ku czci ostatniego partyzanta Estonii, którym był August Sabbe.

 

August Sabbe

August Sabbe (także: August Sabe, pseudonim Kuhte, Kuste – ostatni żołnierz podziemia antykomunistycznego i niepodległościowego, jeden z tzw. żołnierzy wyklętych, partyzant formacji "Leśnych Braci", poległy w czasie próby ujęcia przez agentów KGB w Estonii (wówczas republiki ZSRR).

Urodził się 1 września 1909 r. we wsi Võrumaal, w Estonii, należącej wówczas do Rosji, w rodzinie młynarza, jako najmłodsze dziecko. Miał dwóch starszych braci: Heinricha i Rudolfa oraz siostrę Hildę. Heinrich poległ w walce o niepodległość Estonii w 1919 r.

Uczęszczał do szkoły w Tsolgo. Ojciec zmarł w 1929 lub 1930 r. W 1930 r. ukończył służbę wojskową w armii estońskiej. Po aneksji Estonii do ZSRR dwukrotnie (w 1941 i 1944/1945) uniknął mobilizacji do Armii Czerwonej, a w 1944 r. w czasie okupacji niemieckiej uniknął wcielenia do armii III Rzeszy, za każdym razem ukrywając się w lesie.

W latach 1945-1949 pracował jako szlifierz, a następnie w młynie. W 1949 r. po aresztowaniu przez NKWD udało mu się zbiec, ukrywał się w lesie. W 1950 r. wstąpił do oddziału partyzanckiego "Orion" (nazwa ta jest częściowo fonetycznym zapisem po estońsku rosyjskiego wyrazu Орёл ("Orjoł" - pol. "Orzeł") "Leśnych Braci" pod komendą Jaana Rootsa, jednego z dowódców partyzanckich, działających w okolicy Taevaskoja. Gdy 6 czerwca 1952 r. Jaan Roots zginął w zasadzce NKWD, a oddział został rozbity, August Sabbe ukrywał się samotnie.

Poszukiwany przez NKWD i KGB, poległ w zasadzce KGB 28 września 1978 r. po 28 latach służby w partyzantce i ukrywania się w lesie.

Okoliczności śmierci Augusta Sabie: istnieje kilka teorii dotyczących śmierci Augusta Sabbe. Według jednej miał wyrwać się agentom KGB podczas aresztowania, wskoczyć do rzeki i utonąć, nie chcąc dać się aresztować (wersja ta jest wątpliwa, w momencie aresztowania August Sabbe, w wieku 69 lat, miał zostać aresztowany przez młodych, sprawnych fizycznie mężczyzn. Rzeka w tamtym miejscu jest wąska, płytka i płynie wolno, drugi brzeg nie był porośnięty i nie dawał dużych szans powodzenia ucieczki). Według innej wersji został zastrzelony w czasie skoku do rzeki. Agentami (przebranymi za wędkarzy), którzy przeprowadzili próbę aresztowania Augusta Sabbe byli: Ervin Oras z KGB i Neeme Tavel z SORVVO]. Konfident KGB, który przekazał informacje umożliwiające aresztowanie Augusta Sabbe, miał w nagrodę otrzymać od władz ZSRR samochód marki Żiguli. 5 lat później popełnił samobójstwo.

August Sabie jest pochowany na cmentarzu Raadi w Dorpacie. Na miejscu śmierci Augusta Sabbe w lesie nad rzeką Võhandu znajduje się upamiętniający go głaz z tablicą pamiątkową. Miejsce śmierci Augusta Sabbe znajduję się w pobliżu drogi 65 między miejscowościami Paidra a Leevi, oznaczone drogowskazem.

(Źródło: pl.wikipedia.org)

 

Nagle dociera do mnie elektryzująca myśl, że nie mamy już chleba. A to peszek, wszak sklepy daleko, a i pora robi się cokolwiek późna. Idę jednak szutrową drogą do Tsolgo ładnych kilka kilometrów. Okolica odludna, laski, jeziorka, very klimatycznie. Docieram do kilkunastu zabudowań tworzących wioskę i zaczynam wypytywać o możliwość zakupu chleba. Jedna ze starszych pań wskazała mi grupę młodzieńców pracujących przy sporych rozmiarów szopie. Okazało się, że pracuje tam młockarnia. Zagaduję więc grupkę, i okazuje się że nikt z nich po rosyjsku nie mówi. W końcu coś tam mówią po estońsku do mnie, wyczuwam, że mam poczekać. No to czekam.

Nadjeżdża jakiś koleś na motocyklu, kolektyw stawia butelkę wódki, koleś nie odmawia. Odjeżdża. Pojawia się za chwilę inny wehikuł wabiący się BMW, za kierownicą młodzieniec, obok jakaś starsza dziewoja. Zapraszają mnie do środka, więc ufnie wsiadam do bolidu. Pewnie pojedziemy do pobliskiego sklepu – myślę sobie i spokojnie kontempluję krajobraz za oknem. Jedziemy i jedziemy przez las bez końca, zaczynam się niepokoić odległością, bo pewnie będę wracał sam piechotą.

Docieramy do głównej szosy, pojawiają się drogowskazy do Võru. Mijamy jedną wioskę, drugą, robimy opętane kilometry. Na przedmieściach Võru jest market, w którym kupuję tak pożądany przeze mnie chleb, a przy okazji jakieś piwo dla młodzieńca i dużą czekoladę dla damy. W drodze powrotnej próbuję ich nakłonić, by przejechali drogą prowadzącą obok naszego biwaku. Chyba nawet mieli taki zamiar, bo w kilkanaście minut samochód zatrzymał się niemal przy moim namiocie. Reszta koleżeństwa kajakarskiego ze zdziwieniem patrzyła na mnie gramolącego się z wielkiego i starego BMW. No co, tak się czasami kończą spacery po chleb do najbliższej wioski…

Jeszcze tylko czeka nas wieczorna romantyczna wyprawa lasem do śródleśnego jeziorka Paide. Bajkowy krajobraz, cisza i spokój. Nie ma wiatru, jest ciepło i jesteśmy w południowej Estonii, w pustce pośrodku niczego.

 

20 maja, wtorek

Wczoraj wieczorem pojawiły się chmury, ale noc była zimna, co dobrze wróżyło na dzień dzisiejszy. Rzucam okiem rano – jest nieźle. Wypływamy o godz. 9.30. Płyniemy leniwą rzeką, po drodze mijamy rezerwat ornitologiczny, pojawia się kilka jazów, jakieś bystrza też nie uchodzą naszej uwadze.

Przed nami wyrasta elektrownia wodna w wiosce Leevi, trzeba kajaki przenieść koroną zapory i spuszczać bardzo nisko w niewygodnym miejscu. Spotykają się tu wszyscy uczestnicy spływu, a kajaki nosimy na pasach, co jest znacznie wygodniejsze. Kilka osób rusza na zakupy do wioski, wracają obładowani jedzeniem. Za jakiś mają nas czekać kolejne przenoski, których może być jeszcze 6. {Okazuje się jednak, że poziom wody jest na tyle wysoki, że daje się spłynąć przez kilka kolejnych podniszczonych dawnych progów młyńskich, chociaż po drugim z kolei Lauri jedna załoga zalicza na bystrzu niegroźną wywrotkę – będzie flaszka przy ognisku. Kolejny jaz wszyscy pokonują w kajakach bez większego wrażenia i dopływamy do młyna Viira przy którym dokonujemy rozpoznania z brzegu.} (J.K.)

Bardzo ciekawy, zabytkowy młyn wodny Viira. Spiętrzenie poważne, woda się pięknie kotłuje. Dobrze, że pogoda dopisuje. Mijamy wysokie urwiste brzegi, to słynne czerwone piaskowce dewońskie. Zaczyna się przełomowy odcinek Võhandu, już na mapie wyglądał ciekawie, a w rzeczywistości okazał się jeszcze ciekawszy. Zatrzymujemy się na odpoczynek przy zabytkowej ruinie kolejnego młyna Viia {konieczne rozpoznanie z brzegu}, niektórzy spływają jazem, inni obnoszą kajaki po trawie. Kolejna dobra okazja, aby wszyscy się zebrali razem.

Zaraz po wyruszeniu za zakrętem przy drzewie przegradzającym nurt nasi znajomi mieli wywrotkę. Jak w zwolnionym tempie rozgrywała się cała akcja na naszych oczach. Powolutku przechylał im się kajak ustawiony prostopadle do nurtu i nagle nabrał wody, po czym przewrócił się dnem do góry. Jakoś długo nie wypływali, już zamierzałem skoczyć im na pomoc, kiedy pojawiła się jedna głowa, po chwili druga. Wyszli zmoknięci i wystraszeni na brzeg, kajak z pomocą innej załogi próbowaliśmy wyciągnąć na ląd, ale gęsty las i wysoki brzeg uniemożliwiały to. Wylewaliśmy więc wodę butem, co trwało ładną chwilę. Załoga przebrała się w suche ciuchy i popłynęła dalej, choć widziałem, że ochota na spływ już im minęła.

Dalej rzeka jest jeszcze piękniejsza, wysokie brzegi, urwiska skalne, a pogoda zachęca do radosnego i beztroskiego płynięcia. Kilka bystrz. Na niektóre skałki wychodzimy, bo widok z nich rewelacyjny. Z rzeki prowadzą na nie schodki, skały są oporęczowane, więc robię masę klimatycznych zdjęć.

Przepływamy przez ostatnie w dniu dzisiejszym bystrze (pozostałość kolejnego młyna Tensopalu – znów bez przenoski) i docieramy do polanki przy rzece w pobliżu mostu na drodze Põlva – Räpina. Okazuje się, że pojawiła się tu wcześniej córka właścicielki terenu i z pomocą policji nasz komendant rozwiązywał skomplikowane kwestie pozwolenia na nocleg w tym urokliwym miejscu. Nie obyło się bez telefonu do Tallina, gdzie rezyduje właścicielka owej polanki. Przy nas pojawili się panowie, którzy wkopywali w ziemię paliki z tablicami Era valdus, czyli teren prywatny.

{Właścicielka była rosyjskojęzyczną obywatelką Estonii. Ale jej filozofia z gruntu nie przystawała do „rosyjskiej duszy” – była bardzo nieprzyjemna w rozmowie i argumentacji. Ostatecznie przysłała do nas estońską policję, z którą pogawędziliśmy sobie po przyjacielsku – nawet nas nie spisali i zaakceptowali nasz nocleg w tym miejscu, w którym zresztą od lat zawsze biwakowali kajakarze, ale już nie będą. Pozostaje już im tylko maraton organizowany na przełomie kwietnia i maja, kiedy w ciągu jednego dnia przepływają tyle, co my w cztery. Jest to w sumie dziwne, że kultowa rzeka Estonii, zachwalana w ichniejszych folderach (nie ma w nich żadnej przesady) jest pozbawiana miejsc biwakowych. Estońskie gminy podrasowują swoje budżety wyprzedając jak leci grunty komu się da i wykorzystują to obywatele Rosji przez podstawionych estońskich współplemieńców – tak Estonia łatwo wyprzedaje swoją suwerenność odzyskaną z takim trudem. Policjanci, którzy nas odwiedzili byli tego świadomi, stąd ich akcja była w sumie taka dla nas korzystna.} (J.K.)

Wieczorem uskuteczniamy jeszcze spacer brzegiem rzeki, pagórkowata okolica, las, jakieś potoczki płynące znikąd do nikąd i samotne zabudowania. Brzeg Võhandu jest tu wysoki, urwisty, ze skałek i mostu ciekawie prezentuje się nasz biwak.

{W pobliżu jest piękne śródleśne jeziorko.} (J.K.)

Dolina rzeki Võhandu

Võhandu jest najdłuższą rzeką przepływającą w całości przez Estonię. Ma 156 km długości, a jej źródła znajdują się na Wyżynie Otepää. Najpiękniejszy fragment rzeki od młyna w Levi do mostu w Reo jest parkiem krajobrazowym ciągnącym się wzdłuż rzeki przez 12 km i obejmującym teren o szerokości 300 m po obu jej brzegach. Spośród 38 urwisk najwyższe i najpiękniejsze, to: Põdramüür (Ściana Łosia) wysokości 16,2 m, Viira (16,5 m), Sõjatare, Kalmate i najwyższe z nich Tsirgu (17,1 m).

{Wypada w tym miejscu dodać, że górny bieg Võhandu (przed jeziorami pod Võru) jest nazywany Pűhajõgi, czyli Świętą Rzeką. Dla ścisłości najdłuższym wodnym ciekiem przepływającym w całości przez Estonię jest ciąg: rzeka Väike Emajõgi, czyli Mała Ema (wypływa z jeziora Pűhajärv na Wyżynie Otepää), jezioro Võrtsjärv i Emajõgi uchodząca do Pejpusa. Uzbierało by się tego ponad 220 km.} (J.K.)

 

21 maja, środa

Start wyznaczono na godz. 10. Jest upalnie, prawie bezchmurnie. Nasi znajomi dziś zrezygnowali z płynięcia, mają wyraźnie dość wrażeń po wczorajszej kąpieli. Ale może im przejdzie, bo co to za przyjemność jechać autokarem, wiedząc że inni sobie bez przeszkód płyną. Nasz samotny kajak rączo rwie do przodu, wokół totalna pustka, czasami zdarzają się pojedyncze zagrody. Rzeka meandruje, cały czas wokół las i las.

{Jeden z takich fantastycznych zawijasów rzeki był w przeszłości wykorzystywany przez młyn Pääsna. Budynek i ślady młynówki pozostały, ale po jazie nie było już śladu i tym sposobem kolejna potencjalna przenoska nas ominęła.} (J.K.)

Meandry są takie, że w pewnym miejscu dosłownie stajemy w miejscu, bo rzeka się skończyła na ścianie lasu i trzeba szukać przejścia w trzcinach. Za chwilę kolejna niespodzianka - zastanawiamy się które odgałęzienie rzeki wybrać. Wybieramy prawe i jest to dobry wybór, po chwili zaczyna się malownicze rozlewisko i dopływamy do sporej zapory wodnej w Leevaku. Za zaporą po lewej maleńka plaża, ciekawe miejsce do wypoczynku nad wodą. Poza tym to dobra okazja, aby złożyć wizytę w miejscowym sklepie, do którego trzeba podejść nieco w górę drogą od zapory. Pani sklepowa miała dziś niezły utarg.

Rzeka płynie leniwie, skończył się już przełomowy jej odcinek, Võhandu nabrała powagi. Pogoda nadal piękna, więc leniwie machamy wiosłami, a i tak przebyliśmy dziś 30 km. Meandry, meandry i jeszcze raz meandry. Pojawiają się wysepki trzcinowe w nurcie rzeki. Po kolejnym meandrze zauważamy rozbite namioty na wysokim brzegu zbudowanym z piaskowców dewońskich. Wyciągamy z trudem kajak i znajdujemy kawałek miejsca w lesie z klimatycznym widokiem na rzekę i jej zakola. Wieczorny spacer odkrywa wiele uroków okolicy. Po drugiej stronie rzeki jest wioska o rozrzuconych gospodarstwach, bardzo ciekawe ujęcie fotograficzne.

 

22 maja, czwartek

Rano postanawiamy zrobić sobie grupowe zdjęcie w kajakach. Kilka osób razem z kierowcą zostaje na urwisku, reszta wsiada do kajaków, podpływa w górę zakola rzeki i ładnie ustawia się do zdjęcia. Ja jestem jednym z tych, którzy są w kajakach. Za jakiś czas dostanę od kolegi fotkę zrobioną w tym właśnie momencie. Nasi znajomi dzisiaj postanowili jednak płynąć, obiecaliśmy, że zawsze ktoś będzie w pobliżu i nie powinni się już niczego obawiać, bo rzeka prosta, szeroka i żadnych przeszkód nie przewiduje się w nurcie.

Leniwie machamy łapkami, płyniemy w zwartej grupie, brzegi pozbawione lasu, jakieś łąki, szuwary. Dopływamy do cofki zalewu w Räpinie, już z dala widać wysoką wieżę kościoła ewangelickiego. Tutaj czeka nas przenoska przy elektrowni wodnej, więc jest doskonała okazja, aby zwiedzić to miasteczko. Jak się okazuje, elektrownia powstała w miejscu starego młyna i papierni, których potężne budynki stoją jeszcze na brzegu.

Ruszamy grupami na miasto, najpierw w kierunku kościoła, który jest niestety zamknięty. Potem do city, gdzie odwiedzamy lokalny market. Objuczeni zakupami mamy jeszcze na tyle sił, aby dotrzeć do punktu informacji turystycznej, gdzie zaopatrujemy się w gratisowe mapy i broszury o atrakcjach w okolicy. Sympatyczna młoda pracownica rozmawia z nami po rosyjsku i angielsku, aż się nie chce kończyć takiej miłej pogawędki.

 

Räpina

Dwór Räpina (niem. Rappin) po raz pierwszy wspomniano w 1582 r. Posiadłość została zakupiona w 1728 r. przez rodzinę von Löwenwolded, która zbudowała papiernię na rzece Võhandu w 1734 r. Obok papierni zachował się budynek młyna z XVIII wieku. Powstawał tu papier wykorzystywany do produkcji książek, banknotów i gazet.

Główny budynek przebudowanego dworu zwanego pałacem Sillapää został wybudowany w latach 1836 - 1847, gdy majątek był własnością R. E. von Richtera. Jest to klasycystyczny budynek i stanowi zabytek architektury. Dwukondygnacyjna rezydencja jest jednym z największych pałaców z tego okresu w Estonii. Zachował się oryginalny wystrój wnętrz. Nad jezioro prowadzą szerokie schody, a po drugiej stronie pałacu rozciąga się rozległy park krajobrazowy. Do dworu przynależą zabudowania gospodarcze (częściowo przebudowane).

Kościół barokowy pw. św. Michała Archanioła zbudowana została w 1777 r. na miejscu spalonej starszej drewnianej świątyni. Kamienne ściany kościoła pokryte są tynkiem. Obok znajdują się rzeźby z XVIII wieku przedstawiające Nadzieję i Miłość. Obrazy ołtarzowe namalował Carl Antropoff w 1871 r. Wewnątrz świątyni znajdują się organy zbudowane przez Augusta Terkmanna w 1934 r. Mają 33 rejestry i 2244 piszczałek.

 

Poniżej miasteczka Räpina rzeka staje się szeroką autostradą obramowaną trzcinami. Czuje się, że gdzieś niedaleko przed nami jest wielkie jezioro. Okolica płaska jak stół. W pewnym momencie widzimy, jak z bocznego ramienia rzeki wypływa flotylla kajaków. Okazuje się, że część naszej grupy wpłynęła tam, sądząc, że to główny nurt Võhandu. {Był to prawy dopływ Mädäjõgi tworzący przy ujściu do Võhandu szerokie rozlewisko ze stojącą praktycznie wodą. Mieliśmy w planie w niego dość daleko wpłynąć, ale dzień kiepskiej pogody wykorzystany na zwiedzanie Tartu nam to uniemożliwił.} (J.K.)

Przed nami most w Voopsu, mijamy machającego nam radośnie kierowcę i płyniemy jeszcze 1,5 km do Jeziora Ciepłego (Lammi järv). Wpływamy na jego wody, tam kołyszą nas łagodne fale. Robimy rundkę wokół boi, przypatrujemy się drugiemu brzegowi, już po rosyjskiej stronie. Wracamy pod prąd w okolice mostu, gdzie wysiadamy i kończymy spływ.

Biwak mamy na łączce w sadzie u gospodarza. Zadbane gospodarstwo, pod dachem szopy suszą się wielkie ryby, pies przyjaźnie merda ogonem, w sadzie drzewa obsypane białym kwieciem. Gospodarz informuje nas, że niepozorny budynek, o którego ściany oparliśmy wiosła, a na poręczach przedsionka suszą się kamizelki ratunkowe, ciuchy i fartuchy wyjęte z kajaków – to cerkiew prawosławna. No fakt, dopiero po chwili zauważamy maleńki krzyż na blaszanym dachu budynku. Natychmiast zabieramy nasze rzeczy, toż nie wypada profanować świątyni.

Popołudnie upływa na czyszczeniu kajaków, które po odbiorze przez komandora lądują na przyczepie. Przynajmniej nie trzeba ich będzie spinać na noc. Ognisko było dziś pierwsza klasa, gospodarz użyczył nam drewna ze swojej szopy i podwórka. Odwdzięczamy się mu opłatą za nocleg. Zapowiada się piękna pogoda na jutro.

23 maja, piątek

Rano gospodarz prowadzi nas do cerkwi, tak się składa, że znajduje się ona na terenie jego posesji, więc kluczem otwiera drzwi, abyśmy mogli zwiedzić skromne wnętrze. Jest tu kilka ikon, stół służący za ołtarz i nic poza tym. Nieliczna lokalna społeczność chyba nie potrzebuje niczego większego.

Zwijamy namioty i po śniadaniu ruszamy autokarem w podróż powrotną połączona ze zwiedzaniem. Jedziemy w upale przez wioskę o swojsko brzmiącej nazwie Orava, a potem szutrowymi drogami do mostku na rzece Piusa w pobliżu pstrągarni Väike-Härma, gdzie zakończyliśmy spacer doliną rzeki trzy lata temu.

 

Rezerwat Krajobrazowy Dolina Rzeki Piusa

Położony głównie w gminie Meremäe i Vastseliina w powiecie Võru, część w gminie Orava powiatu Põlva. Powstał dla ochrony pierwotnej doliny rzeki Piusa i odkrywek czerwonych piaskowców dewońskich. Dolina jest miejscami głęboka na 35 m. Jej przeciętna szerokość wynosi 300 m. Brzegi są często urwiste (nachylenie zboczy dochodzi do 35 stopni). Kiedyś woda rzeki Piusa napędzała tu koła młyńskie w 11 młynach. Do dziś częściowo zachowały się zabudowania i wyposażenie młynów Kelba, Tamme i Väike-Härma. Najciekawszych jest 12 odkrywek skał piaskowcowych o wysokości 6 – 20 m, długości 20 – 130 m. Najpotężniejszą z nich jest Mäemine Muurmägi (górna ściana) – dł. 150 m i wysokości 43 m.

 

Jest upalnie, słonko świeci w oczy, więc radośnie ruszamy w pieszą wędrówkę w górę doliny Piusy. Na tym odcinku dolina jest może ciut mniej urokliwa niż niżej, ale i tak ścieżka poprowadzona jest nad urwiskami z których rozciągają się atrakcyjne widoki. W pewnym miejscu widzimy pod sobą miejsce biwakowanie, można tu zorganizować taki prawdziwy „piknik pod wiszącą skałą”.

Ciekawostką jest obecność skromnego pomniczka, którego elementem jest kotwica ze statku – skąd ona tutaj, w tej głuszy? Niespiesznie docieramy do wylotu doliny w Tetiaste, skąd autokar zabiera nas dna parking pod ruinami zamku krzyżackiego Vana Vastseliina. Intensywnie zwiedzamy wzgórze zamkowe, wchodzimy na wysoką wieżę po odremontowanych schodach. Bardzo ładna panorama rozciąga się z okien wieży usytuowanej na wzgórzu w widłach wijącej się w dolinie rzeczki Piusajõgi i jej niewielkiego prawego dopływu Meeksioja. W sklepiku z pamiątkami zaopatruję się w mapy i broszury informacyjne.

Zamek Vana Vastseliina (Neuhausen)

Zamek biskupa Dorpatu zbudowany w 1342 r. przez wielkiego mistrza Zakonu Inflanckiego Burchardta von Dreileben jako pograniczna warownia strzegąca drogi do Izborska i Pskowa na Rusi. Od 1354 r. staje się celem pielgrzymek. Znany jest list arcybiskupa Rygi do papieża Innocentego VI z tego samego roku, w którym opisuje on cud jaki zdarzył się w kaplicy zamkowej. Pewnej wrześniowej nocy w 1353 r. usłyszano muzykę dobiegającą z pustej kaplicy, a ludziom ukazały się dwie świece woskowe płonące ponadnaturalnym światłem. Zauważono też, że krzyż wiszący dotąd na północnej ścianie ołtarza znalazł się przed nim. Krzyż nadal znajdował się w tym miejscu w momencie pisania listu w styczniu 1354 r. Wielu głuchych lub ślepych pielgrzymów przybywających na zamek z Inflant i Niemiec doznało uzdrowienia. Pielgrzymom udzielano 40 dniowego odpustu.

Zamek był po raz pierwszy oblężony w 1463 r., ale obronił się. Został zdobyty 30 czerwca 1558 r. przez wojska Iwana Groźnego w czasie Wojny o Inflanty po trzytygodniowym oblężeniu i pozostawał w jego ręku aż do zakończenia działań wojennych. Postanowieniem pokoju zawartego w Jamie Zapolskim zamek przeszedł w ręce polskie w 1582 r. Zamek przejęli Szwedzi w 1625 r., ale warownia straciła już swoje znaczenie obronne.

Najstarszą częścią zamku jest potężna kwadratowa baszta, Pod koniec XIV wieku powstał główny korpus zamku, w którym znajdował się konwent zakonny obejmujący trzy skrzydła budynku. W tych czasach zamek był uważany za najmocniejszy punkt oporu w tzw. Starych Inflantach. Pod koniec XV wieku i na początku XVI zamek przeszedł przebudowę: powstało nowe podgrodzie, skomplikowany zespół wrót i okrągłe baszty z ambrazurami ułatwiającymi prowadzenie ostrzału. Do czasów dzisiejszych z zamku pozostały ruiny murów obronnych i pierwotna kwadratowa baszta wzniesiona przez mistrza budowlanego, który budował również sobór Piotra i Pawła w Dorpacie.

 

Jedziemy do Haanji, gdzie zostawiamy autokar na parkingu i idziemy pod wieżę na najwyższym wzniesieniu Estonii – Suur Munamägi. Wjazd windą kosztuje 35 koron, więc sobie darujemy panoramę. Daję aparat koledze, który zrobił kilka zdjęć. On wjechał dużo taniej jako posiadacz legitymacji emeryta. {Kilka osób poszło za przykładem Wojtka, ja również (byłem na wieży w poprzednim roku) i miło spędziliśmy czas oczekiwania w sympatycznej knajpce u podnóża wieży.} (J.K.)

Wzgórze Suur Munamägi (Duże Jajkowate Wzgórze)

Pierwszą wieżę obserwacyjną na wzgórzu Munamägi wznieśli żołnierze rosyjscy podczas wojny przeciwko Napoleonowi w 1812 r. Fr. R. Kreutzwald wspomina w swoich listach do F. G. Struwe wieżę triangulacyjną zbudowana w 1816 r. celem wykonania map Inflant.

Starsze pokolenie zamieszkujące Haanje pamięta 8-metrową wieżę zbudowaną w 1870 r. przez miejscowego karczmarza. Okazało się to dobrym chwytem marketingowym i zwiększyło liczbę klientów korzystających z wyszynku w karczmie. Taras na wieży mógł jednak pomieścić zaledwie 4-5 osób i z czasem drzewa zaczęły przesłaniać panoramę, Mieszkańcy Hannji pod kierunkiem Juhana Kolgi rozpoczęli budowę nowej wieży. Budowę 12-metrowej wieży wspierał właściciel dworu Hanna Jaan Sprenk.

W 1925 r. władze powiatowe w porozumieniu z zarządem lasów państwowych rozpoczęły budowę kolejnej wieży, która miała mieć wysokość 17 metrów. Budowę zakończono po 3 miesiącach i budowlę udostępniono do zwiedzania 19 lipca 1925 r. Do wieży doprowadzono dróżkę, prześwietlono drzewa i usunięto gałęzie. Wkrótce okazało się, że wieża jest nadal za niska.

Nową, piątą z kolei wieżę, zbudowano ze zbrojonego betonu. Budową kierował inżynier Mägi z Võru. Wieża miała 25,7 m wysokości i była gotowa w lipcu 1939 r. Nie oddano jej jednak oficjalnie do użytku ze względu na komplikującą się sytuację geopolityczną w Europie. Do jej budowy zużyto 36000 cegieł, 120 m3 kamieni polnych, 265 m3 szutru, 80 ton cementu i 110 m3 wody. Wszystko to należało przewieźć na szczyt wysokiego wzgórza.

Wieża nie poniosła uszkodzeń w czasie wojny i została poddana drobnym naprawom w 1955 r. W 1969 r. zbudowano na jej szczycie dodatkową kondygnację i zmieniono konstrukcje schodów. Podwyższona wieża miała teraz 29,1 m wysokości. Rozciągał się z niej widok na okolicę w promieniu 50 km.

Gmina Haanja zaczęła prace nad przebudową wieży w 1998 r. Główne prace budowlane prowadzono do sierpnia 2004 r. do lipca 2005 r. Przebudowano wieżę, dodano szyb windy i otwarto kawiarnię w przeszklonym pomieszczeniu, przebudowano alejkę dojazdową, dodano oświetlenie alejki. Łączny koszt prac budowlanych wyniósł 10 milionów koron. Prace były finansowane przez Fundusz Phare, Enterprise Estonia, rząd Estonii, Centrum ds. Ochrony Środowiska, prywatnych sponsorów i mieszkańców okolicznych miejscowości. Uroczyste otwarcie odnowionej wieży odbyło się 24 lipca 2005 r.

Wracamy przez Rõuge, gdzie przy kościele stała zachęcająco wyglądająca malownicza grupa kobiet w ludowych strojach. Za Krabi szukamy miejsca na nocleg, ale z tym jest ciężko ze względu na niedostępną dla autokaru drogę, a takie piękne miejsce było z satelity upatrzone. Wjeżdżamy więc szutrowa drogą przez mostek do Łotwy (po raz pierwszy korzystamy z dobrodziejstw Układu z Schengen) i trafiamy do Korneti. Zaczyna wiać, robi się pochmurno i okolica nie wygląda na taką, gdzie można by się rozbić w zaciszu – kolorowe zdjęcia z przewodników sugerowały coś zupełnie innego. Docieramy w końcu międzynarodową szosą Ryga – Psków do elektrowni wodnej na rzece Vaidava. Tu jest doskonałe miejsce biwakowe (spenetrowane 3 lata wcześniej przy powrocie z poprzedniego wyjazdu nad Võhandu) i z ulgą rozkładamy namioty. Łazimy sobie po okolicy, odprawa wieczorna jest w przytulnym domku z paleniskiem, do którego pod koniec naszej imprezy zawitał nieco zdziwiony właściciel elektrowni i przyległego terenu – zaprzyjaźniliśmy się z nim szybko.

24 maja, sobota

Rano budzę się z lekka zdziwiony odgłosami na zewnątrz namiotu. Wychylam nosa i co widzę? Otóż na naszym placyku pojawiły się liczne samochody, sporo osób przechadza się po terenie elektrowni. Okazało się, że dziś lokalesi urządzają Święto Rzeki Vaidava i dlatego ten tłum. Pojawił się stoliczek, przy którym ubrane w stroje ludowe kobiety przyjmują jakieś zapisy, panienka w gustownym pasiaku próbuje szyć na starej pedałowej maszynie do szycia Singer, dzieciaki poprzebierane są za jakieś krasnale. Na słupie zawisło „CV Vaidavy”, gdzie opisano rzekę w języku rzecz jasna łotewskim. Bardzo klimatyczna impreza. W końcu ktoś z organizatorów pyta nas, czy uczestniczymy w spływie tą rzeką, który zaraz ma się zacząć. W tych pięknych okolicznościach przyrody zwijamy biwak nie chcąc przeszkadzać miłym tubylcom w zabawie.

Ponieważ w planach mamy jeszcze nocleg na Litwie, to teraz jedziemy do Bauski, gdzie autokar parkuje przy znanym nam już z wielokrotnych odwiedzin markecie Maxim. Rozchodzimy się, każdy w swoją stronę. Dostojnym krokiem zmierzamy ku zamkowi krzyżackiemu, okazuje się, że dobrze zrobiliśmy, bowiem trafiamy na końcówkę festynu ludowego. Wiele osób w ludowych strojach, liczne wystawy prac młodzieży szkolnej, konkursy dla dzieci. Przechadzamy się po terenie parku, trafiamy na cypelek, gdzie Musa (Musza) wpada do Memele (Niemenek) tworząc rzekę Lielupe. Jest tu miejsce odpoczynku nader licznie dzisiaj nawiedzane. Jeszcze tylko spacer pod skarpą zamkową, podziwiamy odkrywki skalne, i już wsiadamy do autokaru, który jasną majową nocą powiezie nas na południe nad Morze Kowieńskie na Litwie w okolicach Arławiszek, gdzie nie mogło oczywiście zabraknąć pożegnalnego na tej imprezie ogniska w pięknej scenerii wypatrzonej 3 lata wcześniej przy okazji letniego spływu na Litwie.

25 maja, niedziela

Ranek przyniósł nam niespodziankę. Wojtek z Poznania – wytwórca najlepszej w UE wiśniówki – zaserwował przed odjazdem dwie butelki szampana, które całe spływowe Towarzystwo opróżniło z przysłowiowego gwinta, po czym wyruszyliśmy do niezbyt odległej stąd Polski. (J.K.)